W sobotę udało się skrzyknąć sporą część Watahy i ruszyliśmy na południe,
gdzie naszym celem miał być most w Stanach.
Na pierwszym popasie jeszcze wszyscy mieli ducha walki, na drugim
w Zatoniu wymiękli. Ale i tak brawo dla nich, pykneli 40 km po półrocznej przerwie.
Pokręciłem dalej sam.